"POSTOJA" KONINKI CZYLI GORCZAŃSKI PARK NARODOWY
437123 km
NA TRZECIEGO
To ten dzień ! Wielka inauguracja wszystkiego ! Po jeżdżonej nocy
w pracy, z świeżą termokawą, z zapakowaną czerwonką, z
oczekującą verso by zająć miejsce czerwonki dla czerwonki po
powrocie.... wszystko sprawnie i na luzie z ciekawością co/jak to
będzie..... ruszamy !
Już po kilku metrach za bramą pytam stwierdzająco żonę A. -
trochę głośno, ale będzie ciszej jak poprawię... Ona kiwa głową
że ok. Przyjąłem to za pozwolenie uzyskania przyzwolenia na dalszą
jazdę. Kilometr od domu pierwszy przystanek celem uzupełnienia
bieżących niedoborów żywnościowych. Ja międzyczasie ustawiam
najkrótszą trasę na starym motocyklowym krokodylu co objechał
Romanię dawno temu (https://www.youtube.com/watch?v=1LPXbOyxNZQ)
i co odżył po reanimacji na stole u Papieża kiedyś, później
znowu zapadł w śpiączkę i na tydzień przed wyjazdem znowu
otworzył oczy. On chyba czuł, że z czerwonką mu po drodze.
Po kilometrach obwodnicy, gdzie czerwonka zalicza pierwszy raz w
naszych rękach podwójną prędkość przelotową (oczywicie z
górki) - skręcamy w prawo. Znów w prawo, w lewo, na skrzyżowaniu
prosto, znów w prawo... biegi coraz bliżej jedynki a to bieg
pełzający, okolica coraz ciaśniejsza.... asfalt zmienił się w
kostkę brukową.... zakręty coraz ciaśniejsze.... tak, właśnie
dlatego włączyłem najkrótszą trasę u krokodyla. Za to go
uwielbiam.
Kiedy jednak dojeżdżamy do asfaltu przechodzę na nawigację
telefoniczną. Z tyłu głowy mam cały czas że to wyjazd
inauguracyjno-zapoznawczy, a czerwonka jeszcze nie otrzymał mostu z
zębatką do przodu. Jedziemy dalej w coraz większe góry. Wstyd się
przyznać bo nie tak mnie uczono ale na zjazdach wrzucam luz żeby
zjechać z ilością decybeli.
NA DRUGIEGO
Mateusz P. po jeździe czerwonka na stojąco na pace zaopiniował, że ta stacja to kuźnia talentów – nieoczywistych.
Pojechali. Ja nie zdążyłem wrócić do dyżurki
NA PIERWSZEGO
zdjąłem buty
NA PIERWSZEGO
Po drodze również nie sercowa potrzeba dziecka F.
Za nią już czekają Krzysiu J., Beatka J. i Marcinek J. Parkujemy
obok sentymentalnej stodziewięćdziesiątki ze szpachlą ale w super
stanie.
W ramach wolnego czasu pierwsza wizyta na retro placu zabaw.
Przez ostatnie dwie dekady nic się nie zmienił. No może poza kilkoma kolejnymi warstwami farby emaliowanej. Po zabawie czas na obiad. Na stołówce również bez zmian. Mam wrażenie, że obrusy powinny zostać tak samo jak karuzela i huśtawki pomalowane kilkoma nowymi warstwami farby.... lub krochmalu. Jedzenie na szczęście tak samo pyszne jak w dzieciństwie. Ten smak pieczarkowej z litrami maggi i kilogramami soli jak ze wspomnień.
Przez ostatnie dwie dekady nic się nie zmienił. No może poza kilkoma kolejnymi warstwami farby emaliowanej. Po zabawie czas na obiad. Na stołówce również bez zmian. Mam wrażenie, że obrusy powinny zostać tak samo jak karuzela i huśtawki pomalowane kilkoma nowymi warstwami farby.... lub krochmalu. Jedzenie na szczęście tak samo pyszne jak w dzieciństwie. Ten smak pieczarkowej z litrami maggi i kilogramami soli jak ze wspomnień.
Wieczorem wszyscy poza mną poszli zwiedzać okoliczną rzekę a ja
zwiedziłem łóżko na antresoli. O domkach i wspomnieniach
(wyjątkowo żywo-rzeczywistych) nie będę pisał. Kiedy wrócili,
ja wstałem i okazało się, że przed balkony na kolacje przyszły
trzy małe udomowione lisy.
Nowy dzień zaczęliśmy nawinięciem całego kilometra na koła
czerwonki. Pani w budce posiada dwie mapy. Wybieram jedną i chcę
się pożegnać. Ona pyta:
- chcecie iść
na szlak ?
tak – odpowiadam. Czy ta mapa wystarczy ? Myślę sobie – może
kupić tą większą...
- trzeba bilety
wykupić.
No tak – o ja głupi. Nie zrozumiałem pytania. Wypłaciłem
szesnaście złotych i wróciliśmy z mapą na desce czerwonki te
kilkaset metrów.
Żona A. mówi:
Żona A. mówi:
- po co te
bilety ?!? Mieszkamy za bramą więc bilety mamy w cenie...
o ja głupi. Asertywność minus sto.
Żeby wstydu nie było, skoro czerwonka zaliczyła dzień z
kilometrem to my zaraz po śniadaniu ruszamy na szlak. Wcześniej
śniadanie. Wchodzimy i co słyszę z głośników.... ewryfing ju
wont ju garyt (z angielskiego „everything you want you got it”).
Toż to Roy we własnej osobie ! Takiego klimatu to się nie
spodziewałem w tak klimatycznym miejscu. Kiedy byłem małym
chłopcem i jeździłem z tatą żółcionką (oczywiście
mercedesem) to z kaseciaka szła płyta Orbisona na okrągło. A że
droga w rodzinne Bieszczady była długa i na szczęście częsta, to
w pamięć się wryła dość głęboko. Po tych sentymentalnych
przemyśleniach ruszamy na szlak.
Na końcówce zaliczenie strumienia – dzieci oczywiście boso w
wodzie bo przecież nie jest zimna. To nic, że stopy już prawie
fioletowe.
Niestety w środku nie był już tak piękny.
Żeby nie było nudno po obiedzie Marcinek J. zamienił czerwonce
lewe oko na oryginalną podróbkę. Od dzisiaj nie jeździmy już
pasem startowym.
Żeby była siła do kręcenia śrubek należało się posilenie
porzeczkami od dzieci.
Dzieci wszystkie były bardzo grzeczne więc lody w mieście to
element obowiązkowy. W tym miejscu nastąpiła rzecz długo
oczekiwana – pierwotne powożenie czerwonki przez firmową
właścicielkę czyli żonę A. Było super, choć bicepsy poczuły
brak wspomagania. W trakcie powrotu zrobiliśmy to co lubimy
najbardziej – skręciliśmy w boczną dróżkę -
WYJAZD --> NA TRZECIEGO
Znajdź czerwonkę:
Po powrocie idziemy nad rzekę. Podejmujemy męską decyzję –
budujemy tamę, żeby nie tracić przepływającej wody. Krioterapia
po kolana znakomita ! przy okazji trening wzmocnieniowy mięśni szkieletowych - czyli rzucanie kamieniami na odlegosc
Nowy dzień, nowe kilometry. Nasze kilometry. Czerwonka ma dzień
kontemplacji. My najpierw kolejką na pierwszą górkę - obowiązkowo
z kilkoma warstwami farby i podobno z certyfikatami. Pamiętam jak
dziś, że wyglądała dokładnie tak samo dawno, dawno temu kiedy
byłem w podstawówce.
Inaczej z górką na górze. Nie było drzew, tylko płaskie, wielkie połacie na narty. Cóż, wchodzimy między te drzewa, witamy strażników w dżimnym w benzynie w cywilnych laczkach i bieżymy dalej na kolejne wzniesienia.
Po którymś podejściu grupa dorosłych patrzy szerokimi oczami jak dziecko F. po zmęczeniu nie staje jak oni, tylko zaczyna skakać. Kawałek dalej dokonuje się rzecz niezgodna z przepisami.
Inaczej z górką na górze. Nie było drzew, tylko płaskie, wielkie połacie na narty. Cóż, wchodzimy między te drzewa, witamy strażników w dżimnym w benzynie w cywilnych laczkach i bieżymy dalej na kolejne wzniesienia.
Po którymś podejściu grupa dorosłych patrzy szerokimi oczami jak dziecko F. po zmęczeniu nie staje jak oni, tylko zaczyna skakać. Kawałek dalej dokonuje się rzecz niezgodna z przepisami.
NA PIERWSZEGO
chodzi piechotą piętro niżej pod schodami. Nagle żona A. wydaje
dziwny dźwięk powiązany z euforią i moim oczom ukazuje się
Przemek. Przemek to ktoś nie najniższy wzrostem a na co dzień to
regularny współtowarzysz Boro. Skoro jest współtowarzysz Boro, to
Boro też tu jest ! Żona A. Wybiega i szuka. Ja mówię dzwoń
najpierw, będzie śmiesznie. Zadzwoniła. Co za spotkanie ! Umawiamy
się przez ostatni rok i nic a tu niespodzianka !
Tytułem wyjaśnienia. Boro, zwana dawniej MarlBoro to osoba dobrze
nam znana od lat. Znana z pracy, znana z wycieczki nad morze na
której korzystaliśmy z dobroci końcówki używania służbowego
forda focusa, znana z kolejnej pracy, znana z epizodu koła gospodyń
miejskich, znana z wielu innych przeplatających się sytuacji, ale
znana również z planu zakupu busa i chęci wykorzystania go w
niecny wschodni sposób, celem późniejszego porzucenia lub
odzyskania pozostałej wartości od przyszłego właściciela. Plan z
przyczyn niepamiętanych dziś przez ogół na dwa dni przed
realizacją nie doczekał się spełnienia. Cóż – przecież coraz
szybciej rodzi się czerwonka... Po wymianie co słychać żegnamy
się i każdy szuka swojego szlaku. Po drodze widok na owce i barany
no właśnie. Te chmury coraz ładniejsze ale i też coraz bliżej...
skoro jesteśmy tak jakby na ich wysokości to mamy dylemat: wracać
do schroniska, czy pędzić do lasu daleko na końcu łąki. Pierwsze
krople deszczu szybko zawężają ilość opcji do jednej właściwej.
Efekty jak widać:
Tak oto kończy się opowieść startowej wyprawy celowanej.
Celowanej w cel przyszłoroczny, czyli podsumowania kilku wypraw
odbytych przed ostateczną decyzją – co dalej z czerwonką.
Parafrazując początek tej przygody – czy zostanie z
nami...zobaczymy...
437300 km
najlepiej śpi się na pierwszego...
pierwszy wyjazd przed nami.